Los Angeles… Miasto o niezliczonej ilości twarzy. Dla
jednych jego brudne ulice są schronieniem przed światem, inni na nich konają.
Często nieświadomi niebezpieczeństw „wieśniacy” ściągają do niego, mając
nadzieje na nowe, lepsze życie. Przeważnie dziewczyny stają się kurwami, a
faceci dilerami sprzedającymi tani syf, którego większą część pochłaniają sami.
Cynthia właśnie obudziła się ze snu. Była wyczerpana. Na
szczęście cały czas siedziała na fotelu tira, obok grubego kierowcy w
przepoconym podkoszulku. Nic nie wskazywało, aby dobierał się do niej, o co
martwiła się najbardziej.
We śnie widziała swoją matkę. Stała w drzwiach ich małego
domku, gdzieś na pieprzonej wsi. Miała na sobie te same ubrudzone gumiaki, tą
samą ubrudzoną „roboczą sukienkę”, te same krzywe zęby nie myte od pół roku…
Wydawało się, że nawet czuła ten sam zapach gówna jaki unosił się w całej wsi.
Mary… Samotna alkoholiczka z ósemką dzieci. We śnie,
który śmierdział gównem, Cynth widziała ją doskonale. Wyszczerzyła do niej
swoje paskudne kły. Oblizała się po spękanych od bimbru ustach, niczym pies
widzący ogromną kość.
- Mówiłam ci głupia gówniaro, że ci się nie uda. Twoje
miejsce jest tutaj! Wstydź się, wstydź! – głos Mary przypominał skrobanie
gwoździem po tablicy.
Zaczęła zbliżać się do Cynth, a zza jej pleców zaczęły
wychodzić pozostałe dzieci jakie miała. Tak samo durne, brzydkie i śmierdzące
jak ona. Miały bezmózgi wyraz twarzy, puste spojrzenie…
- Wstydź-się-wstydź! – powtórzyły chórem po matce,
zupełnie bez życia.
Okrążyli ją, a
„królowa pajęczyca” zaczęła zbliżać się do dziewczyny. Chciała ją pojmać i
wyssać resztę rozumu jaki posiadała, tak jak innym dzieciakom, którym nie udało
się uciec.
Była coraz bliżej… Zapach gówna nasilał się z każdym jej
krokiem, a żółte kły były coraz to bardziej widoczne…
I wtedy Cynthia się obudziła.
- Wszystko w porządku? – zapytał kierowca z meksykańskim akcentem.
- Wszystko w porządku? – zapytał kierowca z meksykańskim akcentem.
Dziewczyna skinęła głową, chociaż wewnątrz wciąż drżała.
Wiedziała, że nie może wrócić do domu. Czuła całą sobą, że jeśli to się stanie,
wszystko zostanie z niej wyprane, nie wytrzyma tego.
Do L.A. zostały dwie godziny jazdy. Dwie cholernie
dłużące się godziny, aby uwolnić się i zacząć walkę o przetrwanie. Wciąż miała
szansę. Obiecała sobie, że prędzej powiesi się, niż wróci na wieś. Nienawidziła
jej całą sobą. Miała z nią same złe wspomnienia. Zmieniła imię, wygląd, siebie,
aby tylko odciąć się od niej. Od swojej matki, od swojego rodzeństwa, od ojca,
którego nigdy nie miała. Za dwie godziny będzie kimś innym. Znajdzie prace,
zarobi na siebie, będzie szczęśliwa. Taki ma plan i zrobi wszystko, aby nie
skończyć jako dziwka.
***
Stephanie Mayer – młodsza pielęgniarka, dopiero co
skończyła szkołę. Atrakcyjna brunetka o niewinnej twarzy. Patrząc na nią,
chciało jej się ufać.
Dziewczyna właśnie wracała do domu. Nie wiedziała co ma
zrobić z informacjami jakie otrzymała. Ludzie mówią. Wszędzie mówią. Mówią dużo
i za dużo. O wiele za dużo, a pewne osoby wykorzystują to beznamiętnie.
Stephanie Mayer – wilk w owczej skórze.
Dotarła właśnie do wieżowca, w którym, wraz z koleżanką
wynajmowała mieszkanie na 7 piętrze. „Musisz to dobrze rozegrać.” – pomyślała
wchodząc do windy. W tym momencie nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że ma ich
wszystkich w garści, jednak wkrótce to odkryje.
Weszła do mieszkania. Diana jeszcze spała. Zdjęła kurtkę.
Musiała się skupić. Szybko zaczęła w głowie kalkulować i przewidywać. Zostawił
jej numer do domu. Wykręciła go.
- Mogę z Izzym? – zapytała.
- Śpi. – usłyszała po dłuższej chwili oczekiwania – Coś
przekazać?
Teraz ona nic nie mówiła.
- Nie, zadzwonię później. – rozłączyła się.
Nie może jeszcze za bardzo się mieszać. Dobrze to
wiedziała. Zwłaszcza, że jeszcze nie była pewna swojego planu działania.
Wilczyca rusza na łowy.
***
Godzina 13. Studio numer 2 stacji Los Angeles’s Voice.
Prowadząca chciałaby stracić zmysł powonienia na najbliższe pół godziny. Miała
przed sobą pięciu pijanych i śmierdzących gorzałą muzyków. Za dźwiękoszczelną
szybą był ich menager i ochroniarz. Musiała trzymać fason, mimo, że działali
jej na nerwy. Zachowywali się jak dzieci.
- Z tej strony Margaret Steward w audycji Nowości,
zapraszam. – powiedziała wyćwiczonym podekscytowanym głosem, a za chwilę w
słuchawkach rozbrzmiał charakterystyczny wstęp muzyczny – Dziś w naszym studiu
gościmy pięciu wspaniałych młodzieńców z Guns N’ Roses (…) – w tym momencie
zaczęła prezentować zespół powstrzymując
się od skomentowania ich smrodu.
- Jyp.
„O cholera…” – pomyślał Adler.
Prowadząca nie przerywając zapowiedzi spojrzała na niego
z uniesioną brwią. Biedaczek dostał czkawki.
- Jyp.
Perkusista aż podskoczył na co reszta roześmiała się
starając robić to jak najciszej.
- Jyp.
Teraz wszyscy parsknęli głośnym rechotem zagłuszając
słowa Margaret.
- Za chwilę wysłuchają państwo ich pierwszego singla, a
po przerwie zapraszamy na wywiad z członkami grupy. – wycedziła niemalże przez
zęby gromiąc ich wzrokiem.
Cały zespół miał ją w poważaniu. Na każde „jypnięcie”
Adlera śmiali się coraz to głośniej. W końcu ktoś przyniósł mu wodę. Po kilku
piosenkach zaświeciła się lampeczka, że znów są na antenie.
- Są z nami Axl, Izzy, Slash, Duff i Steven z Guns N’
Roses, a ja jestem Margaret Steward w audycji Nowości.
Zaczęło się. Słucha ich w tej chwili około 500 tysięcy
ludzi, a powtórka audycji zostanie puszczona wieczorem i za dwa dni. Muszą
dobrze się zaprezentować. Po drugiej stronie Marck dostawał kurwicy. Wiedział,
że może stać się wszystko, gdy są w takim stanie. Miał tylko nadzieje, że
obróci się to w dobrą stronę.
- Axl, jesteście dopiero wschodzącą grupą. – zaczęła
prowadząca mając nadzieje, że Rudy jest ogarnięty – Jakie macie plany na
najbliższą przyszłość?
Rose wyszczerzył zęby i posłał Margaret buziaczka.
- Dziś wieczorem pewnie pójdziemy do baru. Idziesz z
nami? – zapytał rozkosznie strugając z siebie niewiniątko – To nasza najbliższa
przyszłość kochana.
Margaret nic nie mówiła. Załamana przejrzała ile zostało
im pytań. Musiała odbębnić robotę i tyle. To starsza, lecz doświadczona
prowadząca. Pamięta pierwszy wywiad Sex Pistols w Ameryce. Była wtedy jeszcze
na stażu, ale również pamiętała ich zwierzęce zachowania. Musiała dać sobie
radę.
Izzy jak zawsze trzymał fason, mimo, że po przyjściu do
domu oddał się dalszej libacji. No i jako jedyny miał najlepszy widok na szybkę
dźwiękoszczelną, za którą widział jak głowa Marcka jest bliska wybuchu.
-Ekhm… - odchrząknął – Niedługo jest premiera naszej
pierwszej płyty. Jeszcze nie jesteśmy pewni co do jej nazwy. – Stradlin starał
się ratować sytuację, ale każdy odgłos słyszeli słuchacze, więc śmiechy kolegów
którzy cały czas żartowali o sprośnych panienkach i snuli wizje Margaret
podczas seksu nie pomagały.
Margaret spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Oh Izzy zawsze jest taki poważny. – zaczął bełkotać
Hudson – On tylko teraz udaje, że nie lubi premiera. To sztywniaczek.
- Co ty odpierdalasz? – zaczął śmiać się Axl – Jakiego
premiera?
[z ang. „premier” (premiera) i „prime” (premier) brzmią
podobnie, więc pijanemu i naćpanemu Slashusiowi mogło się pomylić]
Margaret westchnęła. Pół miliona osób słyszy ich bełkot…
Chłopakom zaczęło się po prostu nudzić. Nudne pytania, nudne odpowiedzi. Muszą
być grzeczni i udawać kogoś kim nie są. Każdy by zaczął świrować.
PPPSSSYYYK
To McKagan. Otworzył puszkę piwa tuż przy mikrofonie.
- Wasze zdrowie. – powiedział radośnie i zaczął gulgać
swój napój specjalnie głośno przełykając każdy łyk, a kończąc głośnym
„AGHHMMM”.
- Kurwa czy ty wniosłeś tu piwo? – Margaret już nie
wytrzymała.
Nie przegięli jeszcze pały, ale ona po prostu zaczyna być
zardzewiała, traci fantazję i zdrowie psychiczne z każdą kolejna audycją, mimo,
że jest powszechnie znana. Właśnie z tego powodu dają jej teraz samych
„świeżaków” – zaczynała zawadzać przez swoje maniery, przeterminowała się.
- Wypierdalać śmierdziele! Wypierdalać! – prowadząca cała
poczerwieniała.
Zaczęła miotać się po niewielkim studiu próbując zrzucić
chłopaków z krzeseł. Oni jednak nie reagowali. Siedzieli i śmiali się, a Marck
przykleił swoją twarz do szybki nie wierząc w to co widzi.
- Paskudne śmierdziuchy! Łobuzy parszywe! Wynocha, już!
- Potrzebujesz bolca Margaret, wyluzujesz się. Chodź z
nami do baru. – zaczął chichrać się Rose, co jeszcze bardziej rozwścieczyło
prowadzącą.
- Wynocha, albo was zabiję! – ryknęła podnosząc długopis
niczym najostrzejszy nóż.
Dyszała podobnie jak zwierzę po dzikiej gonitwie. Stała
cała napięta, ciężko sapiąc z czerwoną twarzą. Guziczki jej koszuli ledwo
wytrzymywały to napięcie. Jej otyłe ciało było gotowe do ataku. Straciła
kontrolę nad sobą.
- Chcesz nas zadźgać długopisem? – zapytał McKagan
otwierając sobie drugie piwo i kładąc nogi na stole cały czas się szczerząc –
Chcę to zobaczyć!
Margaret rzuciła się w jego kierunku. Wykopała puszkę
taniego piwa, a jej zawartość rozpłynęła się po dźwiękoszczelnej szybie.
- Jaka dzika! – prychnął McKagan śmiejąc się.
I wtedy do środka wparował ich ochroniarz. Przerzucił ją
sobie przez bark i po prostu wyniósł, mimo że wrzeszczała i kopała. Chłopaki
jak zwykle - śmiali się. Marck od razu popędził do najbliższego telefonu. Chyba
szykuje się afera.
***
- Słucham? – zapytał Izzy do słuchawki telefonicznej.
- Tu Steph… Pielęgniarka. – usłyszał znajomy damski głos
– Martwiłam się o ciebie. Słyszałam wywiad w radiu. Wszystko w porządku?
„To słodkie, że tak się martwi.”
- Umm… Taa, jest okej.
Chwila ciszy.
- Pomyślałam, że może znowu gdzieś wyjdziemy. –
powiedziała cichutko.
Stradlin spojrzał na swoich kolegów. Właśnie szykowali
się do wyjścia do baru. Nie za bardzo miał ochotę znowu siedzieć i słuchać jak
rozmawiają o dziwkach, albo oglądać jak Axl i Caroline pożerają się wzajemnie.
To wciąż go kuło.
- Pewnie. Przyjechać po ciebie?
Znowu cisza.
- Spotkajmy się na wzgórzach Hollywood pod literą H.
- Okej. – rozłączył się.
Gitarzysta rozpoczął wewnętrzy monolog. Nie był pewny czy
dobrze robi. Dopiero co stracił Amy. Wciąż coś do niej czuł. Uczucie, jakim ją
darzył jeszcze nigdy go nie wypełniało przy żadnej dziewczynie. Często myślał,
że to nawet „ta jedyna”. Nie wiedział co ma robić. Nie może rzucić wszystkiego
i jechać do niej do Kanady. I jeszcze Stephanie. Coś przypomina mu w niej Amy.
Może to, że czuł się przy niej bezpieczny. I wcale nie dlatego, że jest
pielęgniarką. Czuł, że ma w niej swój azyl, jednak wciąż przed nim się
wzbrania. Amy…
- Kurwa Stradlin! – Axl ryknął mu do ucha – Idziesz czy
będziesz tu stał z miną smutnego szczeniaczka?
Musiał się zamyślić i nie słyszał wołania kolegów.
- Zmieniłem plany. – odpowiedział bez żadnych emocji.
Chłopaki spojrzeli po sobie. Muszą się o niego troszczyć,
ale nie mogą go zmuszać do szlajania się po melinach. Może właśnie przerwa od
tego dobrze mu zrobi?
- Nie przećpaj się. – powiedziała na odchodne Viv
posyłając mu zmartwione spojrzenie.
Ćpanie… Może to go właśnie znieczuli? Jest już i tak
wrakiem. Nie ma w sobie nic. To co go trzymało – odeszło. Został sam. Ma
jeszcze przyjaciół. Jednak oni teraz zajęci są własnymi sprawami. Mieli zacząć
od nowa. Miał nie brać, miał skupić się na zespole… W tym momencie poczuł, że
chciałby strzelić sobie w łeb, ale przecież nie miał pistoletu. Szybko odpędził
tę myśl od siebie. Schował twarz w dłonie. Chciało mu się płakać. Heroina? Nie,
jest dla niego zbyt silna. Kto zaczyna z tą toksyczną damą, ginie od jej jednego
dotyku, sprzedaje jej duszę. „Jeszcze nie teraz Izzy…” – pomyślał. Nagle…
Przecież Duff lubi kokainę. Musi mieć jakieś zapasy. Kreska czy dwie… One maja
go posklejać, bo jest rozpadającym się samochodem mającym chyba tysiąc lat. Nie
może się rozlecieć, nie teraz.
Zaczął szukać - szybko, zostawiając jak najmniej śladów
po sobie. Wie, że jak Viv dowie się, że McKagan ma „zapasy” tym bardziej nie
będzie chciała go znać.
Jest! Cały woreczek! Dopiero teraz zauważył, że trzęsą mu
się ręce. Spojrzał w lustro wiszące na ścianie po drugiej stronie. Blady,
wychudzony, z twarzą starszą o dziesięć lat. Wyglądał jak stary buldog. Jego
smutne i zmęczone oczy wydawały się jeszcze bardziej smutne i zmęczone niż
zwykle. Dużo schudł. Za dużo. Wszystkie ubrania wisiały na nim. Tak,
zdecydowanie musi się posklejać. Ale czy koka to dobry klej? Oczywiście, że
nie. Doskonale to wiedział. Wiedział, że jak zacznie tańczyć – wpadnie. Nie
może sobie na to pozwolić.
- Tylko na dzisiaj. Wyśpię się jutro i mi minie. –
mruknął sam do siebie, aby utwierdzić się w słuszności brania narkotyków.
Słuszność brania narkotyków… Przecież to absurd! „Izzy
się rozpada, Izzy nie ma siły, czy Izzy jeszcze kiedykolwiek będzie Izzym?”
Rozpłakał się. Stracił siłę. Kim się stał? Jest nikim, wrakiem samego siebie.
Niuch.
Płacz przybrał na sile. „Kim się stałeś Jeffrey?” –
pomyślał. W jego głowie pojawiły się wspomnienia z dzieciństwa.
Niuch.
Biegał z patykiem. Był to jego pistolet. Na dworze
zaczęło już się ściemniać. Każdy chłopiec z Lafayette zgromadził się na łące.
Obmyślali plan jak dostać się do opuszczonej stacji benzynowej. Dorośli nie
pozwalali im się tam bawić, jednak Gang Rewolwerowców potrzebował nowej
siedziby. Stodoła Billiego już się nie nadawała, jego ojczym ich wygonił
stamtąd. Wyznaczyli grubego Adama, aby jako pierwszy wszedł i sprawdził czy
nikogo tam nie ma. Wśród dzieciaków krążyła legenda, że stację zamieszkuje
wiedźma. Nikt tak naprawdę nie lubił Adama. Tolerowali go, bo przynosił
cukierki i ciastka z cukierni jego rodziców. Zostało im pół godziny, aby
wrócić, inaczej rodzice zaczną się martwić i będą mieli karę. Uzbrojeni w
patyki ruszyli w stronę stacji. Każdy z nich się cykał, ale żaden nie chciał do
tego przyznać. Adam przełknął głośno ślinę. Bał się najbardziej. Powoli ruszył
w stronę wejścia. Chłopaki czekali kilka metrów dalej. Wszędzie roznosił się
zapach siarki. Gryzł ich w oczy, uszy, zęby. Czuli jego smak. Gorzko-kwaśny.
Powoli wypalał im przełyk. Nastała cisza. Można było usłyszeć bicie własnego
serca. Nagle… Krzyk. Krzyk Adama. Uciekli. Rodzice mówili im, że mają się tu
nie zbliżać, że to niebezpieczne. Biegli ile sił w nogach. Bali się. Bali się
jak nigdy dotąd. Usiedli przy głównej drodze. Czekali. Jeffreyowi zrobiło się
szkoda grubego chłopca z torbą cukierków. Nawet go lubił, choć nie chciał
przyznać się przed resztą chłopaków. Wyśmialiby go. Poczuł jak gula rośnie mu w
gardle. Chciało mu się płakać. Usiedli każdy obok siebie. Wypatrywali go. Mieli
nadzieję, że zaraz zza horyzontu zobaczą jego tłustą sylwetkę, że zaraz
przyjdzie i ciamiąc krówkę powie „nabrałem was”. Nie przyszedł. Już nigdy
więcej. Już nigdy więcej go nie widzieli. Na pogrzebie miał skromną białą
trumienkę. Wszyscy byli smutni. Pastor, ojczym Billa, wygłosił piękne kazanie.
Okazało się, że pod Adamem zarwała się podłoga. Złamana kość uda przerwała
tętnicę. Już nie żył, gdy dorośli go naleźli.
Cięcie.
- Izzy… Izzy obudź się!
Gitarzysta widział wszystko przez mgłę. Chwilę mu zabrało
zanim jego oczy odzyskały ostrość widzenia. Przez moment nie wiedział kto nad
nim się pochyla. Musiał stracić przytomność.
- Widzisz mnie? – zapytała przerażona dziewczyna.
Już ją poznał. To Stephanie.
- Steph… Co tutaj robisz? – zapytał mamrocząc.
Brunetka odetchnęła z ulgą.
- Nie było cię i martwiłam się, że coś ci się stało… -
szepnęła.
Emocje na jej twarzy zmieniały się z każdą sekundą.
Pomogła mu wstać. Ruszyli do pokoju Izzyego. Usiedli na łóżku. Rytmiczny nie
czuł się dobrze. Kręciło mu się w głowie, ale nie wariował. Nie miał złych
myśli. Jego zardzewiałe części zostały tymczasowo sklejone, jednak wciąż był
rozpadającym się wrakiem. Trzymał ją za rękę. Milczeli. Milczeli długo.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Nie wiem co się ze mną dzieje… - szepnął – Pomóż mi…
Przygryzła dolną wargę i skinęła głową. Kciukiem wyjął ją
z pod jej zębów zbliżając twarz do jej twarzy. Zamknął oczy i pocałował ją.
Chciał znów czuć się bezpieczny, móc leżeć przy kimś i po prostu ogrzewać swoje
zardzewiałe części. Potrzebował żywego, nietoksycznego kleju. Nie myślał czy
robi źle, czy dobrze. Po prostu potrzebował zapomnieć. Przytulił się. Poczuł
ciepło, poczuł bicie serca drugiej osoby, poczuł życie, nadzieję… Nie odtrąciła
go.
- Pomogę ci. – szepnęła swoim miękkim głosem.
Położyli się do łóżka. Wtulił się w nią jak małe dziecko
w matkę. Grzał się. Teraz naprawdę czuł, że zaczyna się sklejać. Od dłuższego
czasu nie czuł się tak, jak w tym momencie. I to wcale nie dlatego, że był
nagrzany. Nie czuł się sam.
***
Postanowiłam, że nie będę publikować regularnie, ale za
to porządnie i długo, aby to wynagrodzić. Ten rozdział jest inny niż wszystkie.
Nie mówię tu jedynie o tych rozdziałach z nowego opowiadania, ale również różni
się od tych ze starego. Nie tylko jest dłuższy, ale chciałam napisać go
inaczej, użyć wyobraźni zwłaszcza w części o Izzym. Już nie będę próbowała być
na siłę zabawna, ten rozdział zdecydowanie jest smutny, ale będą też weselsze.
Jeśli to możliwe , chciałabym wiedzieć co o tym sądzicie, bo tworze z myślą o
Was. Wolicie ten styl czy rozdziały, w których dominuje akcja? Dzięki, że
czytacie.
Hahaha Izzy... Heheh Epickie jak zawsze...
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! :D no z Izzym to ja mam duży plan, więc może być ciekawie :)
UsuńHo, ho, ho, no proszę. Kolejne opowiadanie do kolekcji! Jednak ze względu na to, iż pojawiły się dopiero trzy rozdziały, sprawę ocenię krótko - jest ciekawie i na razie zostanę na dłużej, mam nadzieję, że mnie jakoś zaskoczysz i zniwelujesz tę drobną niepewność. A na razie pozdrawiam, czekam na następny i zapraszam do siebie: patienceinourhearts.blogspot.com
OdpowiedzUsuńBardzo mnie cieszy fakt, że chcesz zostać na dłużej i to motywuje :D następny rozdział jest już w połowie napisany, więc jak przewałkuje najgorsze rzeczy szkolne to dopisze resztę i opublikuje :) mam nadzieję, że w 4 rozdziale "tępa szczota Duff" Cie przekona :)
UsuńA na bloga zajrze i na pewno zostawie ślad! :D
UsuńRadzę Ci pisać dalej... inaczej do kurwy nędzy naraziesz się mi, a wtedy będzie ŹLE! (To wcale nie są groźby XD)
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest wyrypiście zajebiste, polknelam je w weekend i jest mi za mało!!! Proszę, pisz dalej :*
Spokojnie, jak na razie mam zamiar pisać, ale czekam aż w szkole się rozluźni ;-; (połowa nowego rozdziału już jest!)
UsuńBardzo ciesze się, że aż tak Ci się spodobało i daje mi to dużego kopa motywacyjnego, wiec za jakiś czas (mniej niż 2 tygodnie chyba) coś dodam :)
Radzę Ci pisać dalej... inaczej do kurwy nędzy naraziesz się mi, a wtedy będzie ŹLE! (To wcale nie są groźby XD)
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest wyrypiście zajebiste, polknelam je w weekend i jest mi za mało!!! Proszę, pisz dalej :*
Ajjj, genialnie. Jak najbardziej możesz tworzyć więcej takich rozdziałów, to zdecydowanie moje klimaty. Nie powiedziałabym jednak, że ten rozdział jest tak całkiem smutny, bo przecież mamy jeszcze scenę podczas wywiadu, która w pewnych momentach jest doprawdy przekomiczna. Mimo wszystko cieszę się, że skupiłaś się raczej na tej bardziej poważnej części.
OdpowiedzUsuńNajbardziej zaintrygowała mnie (o ironio, po raz kolejny!) postać Stephanie. Nie mam pojęcia, co się kryje za tą maską dobrej duszyczki, ale jeśli to coś złego, to jest to najprawdziwszy wilk w owczej skórze, bo po poprzednim rozdziale nigdy nie pomyślałabym, że ona może być złą postacią. Powiedziałabym do tego: "Oby Izzy na tym nie ucierpiał", ale czuję, że właśnie do tego będzie to zmierzać. Ah, Stradlin, tragiczny bohaterze!
Mimo iż przeczuwam, że nie wyniknie z tego nic dobrego, to jakoś cieszę się, że po takiej smutnej części, w której Jeff praktycznie toczy walkę sam ze sobą, dostaje drobną osłodę w postaci Steph. Ach, zabijcie mnie, ale naprawdę czekałam na ten pocałunek, chociaż nie powinnam. Ale czekałam i jestem teraz usatysfakcjonowana. Dziękuję, Mad. Piękny rozdział.
Serdecznie pozdrawiam. :*