Był kwadrans po północy. Życie w Los Angeles dopiero
zaczynało rozkwitać. Osoby, które miały jakiekolwiek znaczenie właśnie teraz
wypełzały ze swoich schronień. Jakiś facet otoczony panienkami rozpoznał ich.
Pytał o radio, a raczej zajście w nim. McKagan nie miał ochoty wysłuchiwać tych
gadek. Czuł, że coś wisi w powietrzu i tego wieczoru coś się stanie. Nie był
pewny co, po prostu każda komórka w jego ciele podpowiadała mu coś.
Facet z panienkami dosiadł się do ich stolika, na co
basista zareagował przewracając oczyma i krzywiąc się. Mężczyzna był łysy i
gruby, ubrany w za dużą koszulę w kropki. Jego ośla morda odstraszała i
obrzydzała blondyna.
„McKagan próbuj…” – pomyślał. Prób zbliżenia się do Viv
było wiele. Mnóstwo. Niezliczona ilość. Był w stanie przewidzieć przebieg
każdej, której podejmie się w przyszłości. Mimo to próbował. Mieli zacząć od
nowa. Objął ją ramieniem. Nie zrzuciła go.
- Chodźmy stąd. – szepnął do jej ucha zanurzając nos w
jej aksamitnych włosach.
Skinęła głową i nic nie mówiąc wstali od stolika.
Chłopaki chyba nawet nie zwrócili na nich uwagi.
Noc była wyjątkowo cicha i spokojna. Gdzieniegdzie widać
było gwiazdy. Było ciepło. W milczeniu kierowali się w stronę plaży. Latarnie
na pomarańczowo oświetlały ich twarze, a mijający ludzie wydawali się jedynie
cieniami. Już od dłuższego czasu nie byli sam na sam. Czuł, że coś się stanie. Szli
długo, ale w końcu usiedli na wciąż ciepłym piasku. Gitarzysta poczuł ciężar na
piersi. Źle oddychał. Poczuł, jak zimny pot spływa po jego skroni. Sam nie
wiedział dlaczego. Viv odpaliła papierosa.
- Musimy pogadać. – powiedziała cicho i w pewnym sensie
nieśmiało.
- Musimy pogadać. – powtórzył bezwiednie.
Cisza. Ogarniała ich, wypełniała od środka. Każda jej
sekunda oplatała ich coraz bardziej blokując powoli ruchy i myślenie. Wyżerała
ich. Cisza była dla nich przekleństwem.
Poczuł, że są od siebie oddaleni o tysiące kilometrów.
Jego Viv, kochana, piękna mądra Vivien...ona po prostu była obca. Kolejna
dziewczyna, która siedzi na plaży i pali papierosa. Gdzie ona się podziała? Duff
nie wiedział ile czasu przemilczeli. Wydawało mu się, że ze sto lat. Siedział i
wpatrywał się w nią szukając w niej sensu swojego istnienia.
- Kochałam cię… - szepnęła przez łzy.
Zatkało go.
- Viv… - zaczął, ale uciszyła go gestem ręki.
Znowu cisza. Musiała się uspokoić. W głowie Duffa
zapanowała pustka. Prawie dwumetrowy chłop czuł się jak przerażone zwierzątko.
Zdurniał do reszty. Nie chciał słyszeć co mu powie dalej. Żałował, że w ogóle
ją tu zabrał, żałował, że…
- Mieliśmy zacząć od nowa. – powiedziała łamiącym się
głosem.
McKagan poczuł napływające mu do oczu łzy. Wiedział co
zaraz usłyszy, mógł się do tego przygotować, ale nie, on wolał żyć marzeniami.
- Przestań. – wycedził cicho przez zęby – Nie przedłużaj
tego. Możesz być wolna. Dam radę.
Pękło mu serce, gdy kończył ostatni wyraz. Odwrócił
głowę, aby nie widziała jak bardzo go to rani. Nie wiedziała co ma powiedzieć.
W głowie miała pełno wspomnień. Przecież nie tak miała wyglądać ta rozmowa. Nie
o to jej chodziło…
- Duff, ale to nie tak. – szepnęła dotykając jego
ramienia.
- Zostaw mnie! – krzyknął zrywając się na równe nogi –
Zostaw mnie i bądź sobie wolna! Zaczynaj od nowa!
Poczuł, że musi biec. Musi uciec przed nią i przed
słowami. Musi uciec przed rzeczywistością. Więc biegł. Nie wiedział gdzie i w
którym kierunku. Po prostu biegł. Słyszał, że go goni, że krzyczy, ale nie
wiedział co. Uciekał przed samym sobą i własnym strachem. Nie chciał słyszeć
tego od niej, nie dałby sobie wtedy rady. „Czy całe moje życie będzie ucieczką?”
– pomyślał padając z wyczerpania na ziemię.
***
- Dalej nie mogę cię podwieźć, bo musze zjechać na bazę.
Powodzenia señorita! – powiedział kierowca zatrzymując ciężarówkę.
Cynth dziękując wyskoczyła z auta. Stała na wzniesieniu
na przedmieściach Los Angeles. Widziała doskonale oświetlone centrum miasta, po
swojej lewej w oddali widniał słynny napis HOLLYWOOD. Poczuła się wolna. Po raz
pierwszy od kiedy skończyła szóste urodziny poczuła się wolna. Nie
przeszkadzało jej, że nie ma gdzie pójść, że ma jedynie dwadzieścia dolarów w
kieszeni i kilka ciuchów wepchniętych do plecaka. Była w mieście. Czuła miasto.
Oddychała miastem. Stawała się jego pulsem, częścią. Pewnym krokiem ruszyła
przed siebie. Nie wiedziała gdzie idzie, ani ile jej to zajmie, jednak
instynktownie kierowała się w stronę centrum. Coś ją przyciągało. W głowie
miała tysiące myśli. Chciała dostać byle jaką pracę, rozesłać swoje CV,
projekty… Na wsi nie było nic innego do roboty, oprócz przerzucania gnoju. W
tym czasie ze starych gazet tematycznych uczyła się rysunku, projektowania. To
jej pasja. Nigdy dotąd nie kształciła się profesjonalnie, nawet nie skończyła
gimnazjum, ale czuła, że nie jest do bani.
***
Nad tym wieczorem wisiało coś ciężkiego. Wszyscy, w
większy lub mniejszy sposób, odczuwali to. Niby świętowali, wydarzenie z radia,
ale między śmiechami dało się odczuć pewien zgrzyt. Caroline sama nie
wiedziała, czy popada w paranoję, czy rzeczywiście coś się wydarzy. A może już
się wydarzyło? Nawet nie zauważyła, jak Viv i McKagan ulotnili się. Była zbyt
zajęta stopowaniem łap Rosea, które nie wiedzieć czemu „same mu tak jakoś szły
w dół po jej talii” – jak to on powiedział. No i dosiadł się do nich jakiś
gruby wieśniak, od którego waliło potem i tanią wodą perfumowaną. Musiała się przewietrzyć,
aby uspokoić emocje. Pijaństwo jej kompanów zaczyna ją coraz bardziej
denerwować. Szepnęła Axlowi, że zaraz wróci i zaczęła kierować się w stronę
wyjścia. W środku było dużo ludzi. Starzy rock n’ rollowcy, muzycy, artyści,
ćpuni i zbuntowane nastolatki. Jej, niemalże białe włosy, wyróżniały się na tle
skórzanych kurtek. Gdy w końcu znalazła się na dworze, poczuła kojący chłód
nocy. Godzinie latarnie miejskie były już zgaszone. Nie licząc zgonującego
typka śpiącego nieopodal, była sama. Wzięła kilka głębszych wdechów. Dobiegała
ją stłumiona solówka Hendrixa dobiegająca z baru. Wyjęła fajki i zapalniczkę. „Cholera,
nie teraz. Ty jebana kupo gówna!” – pomyślała, gdy zapalniczka nie chciała wykrzesać
nawet iskierki. Nie chciało jej się znów przedzierać przez tłumy do środka.
- Ognia? – usłyszała za plecami.
Za nią stał koleś w długich włosach, mniej więcej w wieku
zbliżonym do jej. Wyciągał w jej stronę zapalniczkę. Bez słowa wzięła ją od
niego. Chłopak przyglądał jej się z zainteresowaniem. Zarzucił swoje brązowe
kudły za ramiona i uśmiechnął się. Car uniosła brew i podała mu zapalniczkę.
- Spotkaliśmy się kiedyś. – rzucił uśmiechając się
łobuzersko i krzyżując ramiona na piersi.
Faktycznie, twarz chłopaka wydawała się jej znajoma.
Przyjrzała się mu uważniej. Czy to…
- Sebcio Bach? – zapytała.*
Kiwnął głową i oboje się roześmiali. Już sobie
przypomniała – spotkała go w Rainbow, zanim uciekła przed Axlem do Metalliki.
Spotkanie, co prawda – krótkie – ale oboje nie narzekali. Wokalista wyciągnął
swoje fajki i dołączył do blondynki w nikotynowej inhalacji.
- Może chcesz drinka? – zapytał i dyskretnie zlustrował
ją wzrokiem.
On też ją pamiętał. Zrobiła wtedy na nim duże wrażenie. Barman
mówił, że często bywa w Rainbow, a po ich „małej zabawie” nagle znikła. Nie
była wtedy dla niego kolejną panienką, naprawdę mu się spodobała.
- Nie. – odpowiedziała krótko – Ale możemy się przejść.
Caroline też coś do niego wtedy przyciągnęło. Pomimo
wypadku pamiętała tamten dzień bardzo dobrze. Chciała jeszcze kiedyś go spotkać
i… poznać. Teraz ma okazję. Stał przed nią i wpatrywał się prosto w jej oczy.
No i nie miała ochoty wracać do środka. Już wiedziała co wisi nad tym wieczorem
– to przeszłość. Obudziła się i zaczęła powracać. Można o niej na chwilę
zapomnieć, ale nie da się jej pogrzebać, bo zawsze wróci i ukuje, zrani. Wiedziała,
że miała dać temu wszystkiemu drugą szansę, słynne „zaczniemy od nowa” wcale
nie pomagało w odbudowywaniu wszystkiego. Razem z Sebastianem, powróciły
wszystkie awantury z Axlem, dzikie akcje i... wypadek. Co się wtedy stało? Nie
potrafiła wrócić do tego dnia pamięcią. I od kilku dni rozpraszała ją jedna
myśl – czy kocha Axla? Boi się mu zaufać. Boi się z nim znów wchodzić w głębszą
relację. Znała go bardzo dobrze, wiedziała jaki potrafi być, gdy jest zły,
smutny, gdy kogoś nienawidzi… Jego nieobliczalność ją przerażała. Wiedziała jak
jej zapobiec – musiała być potulna i robić co jej każe. Od wypadku tak robiła,
nie miała wyjścia. W końcu to on się nią najbardziej zajmował. Jednak teraz
zaczynała się dusić. Już była w stanie sama o siebie zadbać, a strach przed
Rosem zaczynał się zwiększać z każdym dniem. Chyba podjęła decyzję.
- Car, wszystko w porządku? – chłopak dotknął jej
ramienia i wyrwał z rozmyślań.
- Jasne. – uśmiechnęła się sztucznie – Idziemy?
***
*chodzi o wątek z poprzedniego opowiadania. Car i Sebcio
spotkali się wcześniej i mieli gorąco chwilę w kiblu. (rozdział 60)
W tym rozdziale jest trochę nawiązań do poprzedniego
opowiadania, ale to chyba nie jest bardzo znaczące, jeżeli ktoś go nie czytał.
Jednocześnie rozdział ten jest bardzo krótki – celowo. Za chwilę dodam kolejny
i myślę, że akcja ruszy do przodu. Muszę zrobić najpierw zamieszanie.
Megaa *.* uwielbiam i to i twoje stare opowiadanie < 33 ps Slash :c !
OdpowiedzUsuńmiło mi to czytać :D na Slashusia ja już mam misterny plan :D
UsuńHihihi... epickieeee... czekam na kolejną część... All I need is just a little patience hahaha
OdpowiedzUsuńpostaram się publikować częściej :D dziękuję za komentarz :D
UsuńO, coś nowego.
OdpowiedzUsuńNo ciekawie, ciekawie, ale długo trzeba było czekać.
Częściej prosimy!
No i co, zapraszam do siebie na nowe, pozdrawiam. Duuużo weny, kochana. :*
RQ z patienceinourhearts.blogspot.com
A chciałam jeszcze dodać odnośnie przecinków; jeśli piszesz:
Usuń- Nie. - odpowiedziala. - (tu coś tam dalej)
To kropka po nie, jest niepotrzebna. Dajemy je tylko wtedy, gdy później pojawia się czynność nieodnosząca się do stwierdzenia, np.:
- Nie. - Poprawiła włosy. - Nie mam zamiaru dłużej z nim rozmawiać.
No i trochę przecinków jest, ale generalnie bardzo fajnie.;)
Kiedy następny rozdział? ��
OdpowiedzUsuńKiedy następne rozdziały?
OdpowiedzUsuńProszeeeeeee, tak mi źle kiedy ich nie ma :(